remont

Zmiany, remonty i przeprowadzki.

Stało się. Wyrośliśmy z naszego mieszkania. Tak samo jak wyrasta się z ubrań my wyrośliśmy z naszego M(prawie)2. W sensie najpierw faktycznie było M2, ale ani ja ani Mąż nie lubimy jak nam w życiu nudno i wkrada się rutyna, dlatego…

… z M2 do M1,5…

… dlatego kupując mieszkanie 5 lat temu (o rany! 5 lat temu! Kiedy to było!) postawiliśmy na wielkie przestrzenie i wyburzyliśmy ścianę oddzielającą pokój od kuchni. Zyskaliśmy kilka metrów i fajną powierzchnię: kuchnię otwartą na salon. Mogliśmy więc spotykać się ze znajomymi, oglądać filmy albo fotki z przeróżnych wycieczek i podróży, a w tym samym czasie piec przepyszną pizzę. Zrobiliśmy to, co najbardziej pasowało do naszego tamtejszego stylu bycia, trybu pracy i sposobu spędzania wolnego czasu.

To co odeszło, to przeszłość… ;)

Jednak wszystko się zmienia i przez te 5 lat nasze życie również wywróciło się do góry nogami. Na świat przyszedł F., który w marcu skończy już 2 lata. A wraz z jego narodzinami zmieniły się również nasze mieszkaniowe wymagania. Znajomi nie odwiedzają nas już tak często jak kiedyś i nie urządzamy posiadówek do późnych godzin nocnych. Salon zamienił się w bawialnię z kolorowym dywanem i książkami dla dzieci. Nasza małżeńska sypialnia, stała się sypialnią rodzinną z miejscem do zmieniania pieluch i kurzącym się biurkiem, przy którym już-nie-pracowałam. Tylko kuchnia i łazienka dalej pozostały takie same – na szczęście ;). Razem z naszą rodziną – mieszkanie zaczęło powoli zmieniać swoje funkcje.

Remont?

Zastanawialiśmy się nad generalnym remontem. Takim z wymianą podłogi i stawianiem ścian, w miejscach, w których jeszcze ich nie było. Z przemeblowaniem sypialni i odrywaniem płytek w łazience, żeby z prysznica zrobić prysznico-wannę… ;) Wyszło by trochę takie mieszkanie-transformers.

 

Każdy jednak chciał mieć kawałek swojej przestrzeni. Ja, Mąż i F. coraz bardziej też. Przydałaby się również część wspólna, a na 54m2 dużo się nie wyczaruje…

Szukamy czegoś większego…

Postanowiliśmy więc znaleźć mieszkanie/dom, które w pełni sprostałoby naszym aktualnym wymogom i fanaberiom ;).  Szukaliśmy najpierw większego mieszkania. Potem okazało się, że kilka kilometrów dalej od centrum miasta, a w tej samej cenie możemy mieć dom z kawałkiem trawnika. I jedno i drugie ma swoje + i -. Długo szukaliśmy i dużo oglądaliśmy. W tym czasie przewinęły nam się miliony myśli przez głowę, a im więcej oglądaliśmy tym wcale nie było łatwiej. Kupić nieruchomość, w Warszawie, na kredyt… potem spłacać go przez 20-lat… i wcale nie być pewnym swojej decyzji. KIEPSKO.

WYNAJMIJMY!

Korzystając więc z wielu okazji i wykorzystując sprzyjające sploty okoliczności – wynajęliśmy mieszkanie. Nie chcemy na razie nic kredytować (bo ciężko nazwać to kupnem), nie mamy czasu i energii żeby wkładać je w remont i w poszukiwania całego sprzętu do wykończenia mieszkania. Nie chcemy domu pod Warszawą, bo dojazdy do pracy i tak zajmują Mężowi mnóstwo czasu, a ja lubię mieć blisko sklep, kawiarnię i centrum handlowe z kinem ;).

PRZEPROWADZKA.

Jesteśmy więc od miesiąca już-nie-na-swoim, ale bardzo fajnym. Był mini remont z odświeżaniem ścian i urządzaniem pokoju dla F. – tyle na razie nam wystarczy. Udało nam się spakować i przeprowadzić, a przy tym wszystkim nie zwariować. Dojechały już wszystkie zamówione meble, nawet udało nam się je poskręcać i poskładać.

I w końcu po tych prawie 3 miesiącach ciszy, mogę powiedzieć WRÓCIŁAM. 

Choć przed nami kolejne zmiany. Ale to jeszcze chwilkę. Jeszcze trochę. Jeszcze zdążę złapać oddech przed kolejnym maratonem.