52tygodnie

Żegnaj pierwszy w życiu „urlopie” macierzyński!

25. lutego minęły moje 52 tygodnie urlopu macierzyńskiego. 52 tygodnie zbierania doświadczenia w opiece nad najpierw noworodkiem, a potem niemowlakiem. Nauki wszystkiego, co z tak małym dzieckiem jest związane, bo zaczynałam przecież od zera. Totalnego zera.

Umiem już zmieniać pieluchy. Dziecku, które macha wszystkimi czterema kończynami naraz. A czasem to i zaczyna się turlać, a potem uciekać. Ale to pikuś. Umiem też zmienić brudną pieluchę dziecku, które w momencie rozpięcia Pampersa postanowiło podrapać się po tyłku…

Umiem karmić dziecko piersią. Choć to podobno najbardziej naturalne, ale to nie znaczy łatwe. Pomimo nawałów i zastojów mleka, pomimo coraz liczniejszych zębów F., i pomimo dosyć rygorystycznej diety eliminacyjnej spowodowanej alergiami pokarmowymi pierworodnego. Aaaa i pomimo pytań ze strony rodziny kiedy w końcu skończę … :P

Umiem też karmić malucha metodą BLW – a raczej karmi się samo, bo przecież o to chodzi, ale ja umiem to potem posprzątać. Teraz wyobraźcie sobie jak roczne dziecko je krem z buraka lub kaszę mannę… ;)

Umiem (to już z pomocą Męża) spakować się na urlop i wyjechać – co prawda na razie trasy nie były jakieś imponujące, ale uwierzcie mi, że na początku to trudno jest torbę na spacer spakować, a co dopiero na tydzień nad morze. A my umiemy się spakować, wyjechać i odpoczywać! :)

Rozróżniam też różne rodzaje płaczu F. Wiem kiedy go coś boli, a kiedy jest zmęczony, kiedy po prostu marudzi, bo chce na ręce, a kiedy głód ściska mu żołądek. Da się. To nie mit!

Odróżniam rampersy od pajacyków i bodziaków z krótkim rękawem, a śpiochy od pół-śpiochów.

Wiem co to zmęczenie, wielkie zmęczenie, zmęczenie jak cholera, wyczerpanie i skrajne matczyne wyczerpanie.

Wiem jak to jest być cholernie zmęczonym, ale szczęśliwym człowiekiem, który bezgranicznie kocha powód swojego wycieńczenia i może na niego patrzeć jak słodko śpi.

Wiem jak to jest martwić się o własne dziecko. Niepokoić się pobytem w szpitalu, czy też trapić chorobą, dołować niekończącym się leczeniem atopowego zapalenia skóry.

Wiem jak to jest być czasem bezsilnym, gdy znów wychodzi alergia na kolejny składnik lub gdy kolejny ząb przebija się przez dziąsło. Kiedy nie umiem pomóc.

Wiem jak to jest głaskać, tulić, przytulać i całować – żeby utulić rozpłakanego brzdąca i położyć do snu. O 1 w nocy, a potem o 2 w nocy i o 3 w nocy i o 4 w nocy…. Wiem jak to jest wstać o 6, kiedy zasnęło się chwilę po 4. Wschody słońca są extra.

Wiem jak to jest robić tysiące zdjęć dziecku, które właśnie coś chwyciło, coś zjadło, coś ułożyło, coś rozwaliło, lub po prostu zasnęło, albo właśnie się obudziło… :)

Wiem też jak to jest czasem zapomnieć o sobie, o wytuszowaniu rzęs i o odpoczynku…

CIEKAWE CZEGO JESZCZE NIE WIEM

I nie zwariowałam przez te 52 tygodnie!!! Jeszcze. Choć czasem niewiele brakowało. Bardzo niewiele. Ale jestem i czekam na kolejne wyzwania, które już niebawem. W sumie to pewnie już jutro… ;)

BRAWO JA! BRAWO MĄŻ!

I też BRAWO F., że ma tyle cierpliwości do swoich nie zawsze idealnych rodziców ;)

 

P.S Skoro już tyle wiem, to znaczy, że mogę doradzać innym (młodszym stażem) mamom, że na przykład ubrały dziecko źle i po co ten smoczek? :) [takie żarty].