sopot_park

Sopot, czyli o tym jak polubiłam polskie morze :)

Są takie miejsca, w których czas płynie zdecydowanie za szybko. Miejsca, w których jak się jest, to nie chce się z nich wyjeżdżać. A kiedy jednak przyjdzie pora na spakowanie walizek i wyjazd, to myśli się jak tu do nich szybko wrócić. Takim miejscem dla nas okazał się… Sopot. Wiedziałam, że pobyt nad morzem będzie fajny, ale nie wiedziałam, że aż tak!

W Sopocie byliśmy dwa tygodnie, w pierwszej połowie kwietnia, czyli poza jakimkolwiek sezonem turystycznym. Wiedziałam, że będzie nam się tam podobać, przecież już dawno nigdzie nie wyjeżdżaliśmy, więc cieszyłam się już na samą myśl pokonania większej odległości niż spacer. Poza tym mieliśmy kilka spraw do załatwienia, o czym pisałam o tutaj. Jak nam to wszystko wyszło?

TERMIN

Wybór początku kwietnia okazał się strzałem w 10! Pogoda (o dziwo!) dopisała – tylko jedno przedpołudnie padało, więc tylko raz jeden nie udało mi się wyjść z F. na poranny spacer. Na szczęście po południu już było lepiej, więc CODZIENNIE byłam z F. na plaży. CODZIENNIE! Było raz cieplej, raz chłodniej, raz pochmurnie, raz słonecznie, czasem wietrznie – ale to przecież właśnie wtedy jest w powietrzu najwięcej jodu! Wiecie jak to jest – nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie, więc zakładaliśmy odpowiednią ilość warstw ciuchów i ruszaliśmy przed siebie.

SPACERY

Przed siebie, czyli zazwyczaj do Parku Północnego, który jest duży i naprawdę dobrze zorganizowany – oddzielna ścieżka dla pieszych i rowerzystów (jest też gładka droga na rolki), plac zabaw, boisko do piłki, mini siłownia, wejścia na plażę, dużo ławek i mnóstwo drzew i krzewów. Jest też wielki trawnik, na którym można grać, ćwiczyć, albo organizować psie zawody – trafiliśmy nawet na jedne, niezły widok ścigających się psów :)

psie_zawody_sopot

Z Parku Północnego, w zależności od pogody, można wejść albo na plażę albo do jednej z kilku restauracji na kawę, herbatę, grzane wino i pyszne jedzenie ;). Polecam Zatokę Sztuki i Bulaj, ale o tym gdzie można w Sopocie zjeść to jeszcze napiszę.

spacer

Plaża jest ogromna – długa na kilka kilometrów i w kwietniu – niemalże pusta! Kilku spacerowiczów, rodzin z dziećmi, młodzieży na piwku i plotach. Ale każdy miał dla siebie swobodną przestrzeń i (pewnie nie uwierzycie, ale jednak) żadnego parawanu! ;)

plaza

Wzdłuż plaży jest ścieżka dla pieszych i rowerzystów, którą można dojść na sopockie molo i jeszcze dalej (do Gdańska, ale aż tam nie próbowałam). Molo w tym terminie było bezpłatne, więc korzystaliśmy ile chcieliśmy. A idąc około kilometra dalej można kupić wędzone ryby – dorsz smakuje super :).

Z molo w Sopocie można jeszcze oczywiście skoczyć na reprezentacyjną ulicę Bohaterów Monte Cassino, czyli tzw. Monciak, a tam w Rossmannie zaopatrywaliśmy się w pieluchy oraz mleko roślinne i od czasu do czasu szliśmy na obiad lub kolację – knajp, restauracji, pubów i klubów tam pod dostatkiem. Aż strach pomyśleć jakie tłumy bawią się tam w lipcu i sierpniu. ;)

POWIETRZE

Wystarczy wziąć głęboki wdech, żeby poczuć, że to jednak jest inna jakość powietrza niż w Warszawie. Co tu dużo mówić, w końcu Sopot nie dość, że położony jest nad morzem, to jeszcze zamieszkuje go jakieś 100 razy mniej ludzi! :P A mniej ludzi to i mniej samochodów, mniej palenia w piecach byle czym … Oddycha się przyjemniej.

Minusem jest tylko Aleja Niepodległości, która przecina sopot niemalże w połowie. Ulica o bardzo dużym natężeniu ruchu, mało przejść dla pieszych – rozwiązaniem byłaby obwodnica sopotu, podobno są też głosy coby drogę puścić pod sopotem tunelem, a na górze zrobić deptak. Wiem, że obydwa te projekty są kosztowne i pewnie nie zostaną zrealizowane zbyt szybko, a szkoda szkoda… Słyszycie władze Trójmiasta? SZKODA! :P

ŻYCIE W SOPOCIE

O najważniejszym już wspomniałam, czyli matka z dzieckiem ma kilometry ścieżek do spacerów i szaleństw. Czyli Park Północny, który tak bardzo polubiłam i plaża, w której się zakochałam. Aaaa i oczywiście molo i hulający po nim wiatr z wkładką w postaci jodu. Brakuje tam tylko większej ilości restauracji z kącikami dla dzieci ;).

Sopot nie jest dużym miastem, wszystko jest więc niemalże na wyciągnięcie ręki. W warszawie to trochę nie do pomyślenia – owszem możliwość wybierania różnorodnych aktywności jest zdecydowanie większa, ale wszędzie trzeba jechać samochodem, autobusem czy też tramwajem, ale trzeba jechać. A jak chce się jechać po południu to zamiast jechania stoi się w korkach. A po południu z wózkiem w autobusie to niemalże survival – zdenerwowane dziecko, bezradna ja i nieempatyczni współpodróżni to mieszanka wybuchowa, więc jeżdżę rzadko. A w Sopocie tam gdzie chciałam to po prostu szłam. O.

Niezłą niespodzianką była też liczba miejsc, w których spokojnie możemy coś zjeść, nie martwiąc się o dietę eliminacyjną moją i F. Produkty, które usunęliśmy z jadłospisu, spowodowały, że najłatwiej na mieście jeść nam w lokalach oferujących dania dla WEGAN (wegetarian i rowerzystów :P). A tych lokali w Sopocie było naprawdę sporo, z czego największym zaskoczeniem była BioPiekarnia Ziarno, w której mogliśmy kupować tortille i od groma różnych rodzajów deserów! :) W porównaniu do Warszawy to dla nas niesamowita odmiana – w dzielnicy, w której mieszkamy żadna (żadna!) piekarnia ani cukiernia nie oferuje deserów dla wegan! Kiedyś pytałam i mina pani sprzedawczyni jak pytałam o ciasto bez jajka, mleka, śmietany, orzechów była bezcenna :P A tutaj mieliśmy kilka do wyboru! :) Łatwość wyboru miejsc na obiad lub kolację ułatwiał jeszcze jeden fakt: nad morzem warto jeść ryby, a te w naszym jadłospisie zajmują wysokie miejsce.

STAN SKÓRY MAŁEGO ALERGIKA

To przecież był główny powód naszego wyjazdu nad morze – przewlekłe zmiany skórne, zlokalizowane głównie na policzkach. Przez nie wprowadzając nowy pokarm kompletnie nie wiedzieliśmy czy wysypka powiększyła się, bo F. Spocił się jak spał czy dlatego, że dostał jakiś składnik, którego jego organizm nie toleruje, a może się podrapał. Było ciężko. A kolejni dermatolodzy przepisywali coraz to nowe kremy, maści i leki z grupy kortykosteroidów :/. I tak kolejne miesiące, aż do wyjazdu nad morze kiedy to w dwa tygodnie WSZYSTKO ZNIKNĘŁO! A nawet szybciej niż w dwa tygodnie, bo w czasie naszego wyjazdu mogliśmy nawet spróbować z nowymi pokarmami. I to bez udziału leków! Po prostu dużo zabaw na ŚWIEŻYM powietrzu.

I teraz dylemat, jak tu spokojnie wracać do Warszawy, kiedy widzę, że F. nad morzem czuje się zdecydowanie lepiej….?

Nic to – będziemy mieli powód żeby tam szybko wrócić! :)

P.S. Ma ktoś detektor zabawek do piasku? Zgubiły nam się gdzieś łopatka i foremka, nowe były… szkoda trochę… ;P

plaza2