wozek

Pierwsze 7 tygodni za nami

F. jakiś czas temu zgubił kikut pępowinowy, okrzyczał panią doktor na szczepieniach, wyrósł z ciuszków w rozmiarze 56, a i pieluchy trzeba mu zakładać już te z numerkiem 2. Nie jest noworodkiem – tylko NIEMOWLAKIEM :) Zaczyna się świadomie uśmiechać, potrafi skupić wzrok na ludziach i przedmiotach… Oj dużo by wymieniać. A ja? Ja uczę się nowej roli i już mnie nie przeraża tak jak na samym początku.

A przyznam szczerze, że te początki były ciut nerwowe. Trochę też się bałam. Czego? WSZYSTKIEGO. Od karmienia, przez noszenie, zmienianie pieluchy, usypianie, a co dopiero kąpanie! Teraz? Teraz jest już dużo lepiej! Powiem nawet więcej – te wszystkie czynności coraz bardziej mi się podobają.

Pierwsze 4 tygodnie upłynęły pod znakiem NAUKI. Nauczyć trzeba było się życia w zupełnie nowej rzeczywistości – wyznaczanej przez rytm dnia F. Doszło zmienianie pieluch w taki sposób żeby nic się z nich nie wylało i jednocześnie żeby nie było za ciasno. Podnoszenie i przekładanie z ramienia na ramię, a potem na kolana i do łóżeczka. Karmienia piersią również uczyć musiała się każda z bezpośrednio zainteresowanych stron. A to przecież dopiero początki naszego wspólnego bycia.

GENIALNE było to, że Mąż mógł w tym czasie być ze mną. Ze mną, z F. i Kotem. 2-tygodniowy urlop ojcowski to świetna sprawa. Do tego doszedł urlop niewykorzystany w roku ubiegłym i tak oto Mąż był całe 4 tygodnie! To wielkie wsparcie w chwilach, które nie zawsze są lekkie. W sumie te pierwsze chwile lekkie są rzadko…

Blady strach padł na mnie jak Mąż wracał do pracy. Sam na sam z dzieckiem przez 9-10 h. to niezłe wyzwanie po takim miesięcznym przyzwyczajeniu do dobrobytu ;) Teraz musiałam sama karmić, odbijać, przewijać, usypiać i spacerować też sama. Choć akurat ze spacerami to zmiana na lepsze – co najmniej 2 h dziennie przy ładnej pogodzie, w środku dnia – za czasów pracujących raczej nie mogłam sobie pozwolić na taki luksus ;).

Znajomi mówili, że świetnie sobie poradzę, bo należę do ludzi wyjątkowo zorganizowanych… Mąż mówi wtedy „Tak, tak: Ordnung muss sein”. Jednak w tym przypadku moje zamiłowanie do porządku i planowania dnia okazało się jednym z większych wyzwań. Haha! Już wiem co to znaczy planować dzień z niemowlakiem. Już wiem też co znaczy nie denerwować się kiedy wszystko poukłada się zupełnie inaczej. Teraz do „planu dnia” zawsze dodaję jeszcze jeden wyraz: „elastyczny”.

Doskonale umiem już także odkładać sprawy „na potem”. W tym to jestem prawdziwym mistrzem! Na potem więc odkładam te mniej naglące rzeczy. Później robię pranie, odkurzam zazwyczaj innym razem, zakupy to też kiedy indziej, a i kawę też jeszcze zdążę wypić. Może część z tych spraw załatwi Mąż, ale to też później.

Natychmiast za to potrafię wstać o 1 w nocy, a potem o 3 w nocy też, a po 5 to już wschodzi słońce, więc jakby początek dnia. Natychmiast też zasypiam jak tylko położę się do łóżka ;)

Trochę się zmieniła ta moja codzienność od kiedy jest F. Ale to zdecydowanie zmiany na lepsze i już wiem jak to jest być zaangażowanym w coś na 100%.

P.S. Jeszcze w ciąży często słyszałam, że z małym dzieckiem to nie ma kiedy napić się ciepłej herbaty. To nieprawda. Herbata odgrzana w mikrofali też jest spoko.