drugie_dziecko

Im dalej w ciążę tym… więcej obaw.

Moje życie już raz stanęło na głowie. Najpierw przekręciło się tylko trochę –  na wiadomość o ciąży. Ale wtedy jeszcze wszystko wyglądało jakby-tak-samo. Dom, praca, kino, znajomi, restauracje, podróże… jedynie brzuch rósł, a waga wskazywała coraz to wyższe liczby. Wywróciło się całkiem jak przyszedł czas porodu, a wraz z nim ból, którego dotąd nie znałam i dziecko, moje dziecko.

Dziecko, którego pojawienie się na świecie pokazało mi, że są jeszcze nieznane mi dotąd emocje. Nie wiedziałam wcześniej, że można być tak niesamowicie szczęśliwym, będąc jednocześnie nieprawdopodobnie zmęczonym. Nie miałam pojęcia, że mam tak ogromne pokłady cierpliwości. Nie zdawałam sobie sprawy, że można się o kogoś aż tak bać i o kogoś troszczyć. I że zawsze można ogarnąć jedną sprawę więcej, albo że nie trzeba ogarniać ich wcale, bo jednak nie są aż tak ważne. Dowiedziałam się też, czym jest ta słynna miłość matki do dziecka i że faktycznie ona umie przenosić góry. A to przecież dopiero początek mojej przygody z macierzyństwem.

Jednak zdążyłam już się przyzwyczaić do tego luksusu posiadania tylko jednego dziecka. Dziecka, z którym można się już całkiem nieźle dogadać. Które sygnalizuje swoje potrzeby i mówi, że jest głodne, albo że ma pełną pieluchę. Z którym zabawy są coraz bardziej kreatywne i interesujące. Dziecka, któremu pokazywanie świata sprawia mi ogromną frajdę. Dziecka, z którym można wyjechać już wszędzie i ta podróż będzie wielką przygodą.

Jednocześnie znikając na cały dzień (albo i dwa!) wiem, że zarówno F. jak i Mąż świetnie sobie poradzą. Bo to co na początku naszej rodzicielskiej przygody wcale nie było takie proste – dzisiaj już jest możliwe i to bez najmniejszych wyrzutów sumienia.

Dlatego im bliżej terminu drugiego porodu tym bardziej się martwię. O siebie. O Męża. O F. i o kota trochę też, chociaż ten to chociaż może schować się do szafy na cały dzień i wyjść dopiero późnym i cichym wieczorem.

Martwię się na samą myśl o tych nieprzespanych nocach, o trudnych początkach karmienia piersią, o zaczynaniu czyjegoś życia od początku. Od samego początku.

Trochę mnie przeraża ten brak czasu dla siebie, dla Męża i dla F. pewnie też.

To ostatnie męczy mnie chyba najbardziej, bo wiem że ja zrozumiem, Mąż raczej też, a F.? Jak obecność tego, który teraz nazywany jest przez niego „dzidziuchem”, wpłynie na jego życie? Czy się ucieszy, czy obrazi? Czy zrozumie, że ten czas, który był teraz tylko dla niego, muszę podzielić co najmniej na dwa?

To wszystko stresuje, ale i budzi ciekawość. Bo może wcale nie będzie tak źle. Może nawet będzie dobrze… ;)

Chciałabym za dwa lata napisać, że już dobrze znam ten luksus posiadania tylko dwójki dzieci. I nie martwi mnie już nic, oprócz tego, jak długo wytrzyma jeszcze pralka. W końcu z trzema facetami w domu to niezłe dla niej wyzwanie… ;)

Teraz, zamiast się nad tym wszystkim głowić i zastanawiać pora wziąć się w garść i zacząć ogarnianie wyprawki. W końcu do porodu zostało 10 tygodni. Tylko 10 tygodni?!

P.S. Myślałam, że z wyprawką pójdzie mi lekko, łatwo i przyjemnie. Odgrzebałam gdzieś w odmętach laptopa listę rzeczy, którą zrobiłam na powitanie F. Masakra. Zapomniałam, że aż tyle tego wszystkiego jest. Ale zdążę. W sumie to nie mam innego wyjścia – jak zwykle… ;)