okiemmeza

Ciąża i poród okiem mężczyzny!

5 marca, ten co do tej pory był w brzuchu, postanowił wyjść. Zaczął o godzinie 19, by ostatecznie o 1:15 w nocy przywitać świat głośnym krzykiem. Położne i lekarz obecne na sali z uśmiechem stwierdzili, że chłopak duży, zdrowy i głośny ;). A ja, pierwsze co usłyszałam o swoim synku to zdanie: „Oho, ale krzyczy – w  domu to dopiero mamie pokażesz co potrafisz”. Pamiętam te słowa jak dziś, choć było to dokładnie rok temu. A co z ciąży i porodu zapamiętał Mój Mąż? Jak on to wszystko przeżywał? Teraz jest okazja, żeby się tego dowiedzieć!

Zapraszam do czytania, pierwszego na tym blogu, artykułu Mojego Męża!

CIĄŻA I PORÓD OKIEM MĘŻCZYZNY

 

Jeśli miałbym wszystko zawrzeć w jednym zdaniu, to powiedziałbym: „To więcej niż mógłbym sobie pomyśleć”.

Czas oczekiwania jest dłuższy niż się spodziewałem, ból jest silniejszy, emocje są mocniejsze, zmiany dotkliwsze, a zaangażowanie pełniejsze. To czego się spodziewałem postanowiło raczej ustąpić miejsce niespodziewanemu. Jak ktoś lubi spontaniczność to powinien być zadowolony.

Wszystko związane z narodzeniem dziecka, jest sprawą bardzo indywidualną. Okoliczności i charaktery osób są też różne. Nic więc dziwnego w tym, że każdy to przeżywa zupełnie inaczej. Nie chcę więc się porównywać, oceniać czy chwalić. To, co tu zapisałem opisuje wyłącznie moje obserwacje – typowego 30-letniego faceta, żyjącego w dużym mieście.

Kilka lat temu, spostrzegłem się jak mój dzień zaczyna wyglądać tak samo: dom, praca, praca, dom. Do tej pory zawsze miałem jakiś cel. Matura, dyplom, ślub, mieszkanie. A teraz jakby pustka, nic? Tak oto pojawiły się pierwsze rozmowy o dziecku, nie zdając sobie sprawy z tego, o czym tak naprawdę rozmawiamy.

Jak tak na to spojrzę z dystansu, z perspektywy czasu, to śmieszne wydaje mi się to, jak uciekając przed schematem dnia codziennego, wpadłem w typowy schemat życia: szkoła, studia, praca, mieszkanie, dzieci. Wydaje się być to typowe, prawda? Nawiasem mówiąc, to ciekawe jak podejmując swoja unikalną decyzję, stwierdzamy że dokładnie taką samą decyzję podjęły tysiące innych osób, w sposób równie indywidualny. Czasem mnie to przeraża… to tak, jakby indywidualność nie istniała…hmmm. Jenak z drugiej strony, podjęcie tej samej decyzji co inni, może potwierdzać jej słuszność. Tak więc zdecydowaliśmy się zostać rodzicami.

CIĄŻA

I tak oto dwa lata temu, pewnego południa (w dzień ojca, który okazał się moim „zerowym” dniem ojca), Patrycja pokazała mi test ciążowy, twierdząc że chyba nie wyszedł. Że niby ta druga kreska, to jakoś dziwnie blada. A jak taka blada to jakby była, lub nie, więc wynik jakby nie jednoznaczny. Natomiast  dla mnie to było już jasne. Zaczęło się! :)

A teraz trudniejsza cześć dla mnie tj. opisać uczucia i przeżycia. Czułem radość i podniecenie. Tak dużo radości i podniecenia, bo o to czułem, że coś zaczyna się dziać, i że to coś, to podobno „granat życiowy”, więc zapowiada się ciekawie. Pojawia się nowy cel, życie nabiera nowego sensu.

Pierwszy okres ciąży był dla mnie trudny. Niby ciąża, więc powinno być fajnie. Ale bałem się bardzo poronienia. Mówi się, że ryzyko poronienia jest bardzo wysokie na początku. W związku z tym bałem się również angażować, nadawać imienia lub mówić inaczej niż tylko w trybie przypuszczającym. Z tej samej przyczyny, na początku, raczej też nikomu się nie chwaliliśmy. Utrzymanie takiej tajemnicy też wiązało się z pewnego rodzaju wysiłkiem, lub brzemieniem. Natomiast brzemię to sprawiało, jakbyśmy byli sami. Znacznie łatwiej było by mi się po prostu „wygadać”, czułem że poczułbym wtedy ulgę, ale strach przed ewentualnym pocieszaniem mnie blokował.

Po za tym pierwszy trymestr przyniósł dla mnie jeszcze jedną lekcję. Lekcję o męskiej bezsilności. Staram się być pragmatyczny i zadaniowy. Mając problem, szukam rozwiązania. A tu nowość – problem, a może lepsze słowo to trudność, do którego nie było rozwiązania. Konkretnie to mówię o Patrycji porannych mdłościach, albo regularnym rzyganiu. Pozycja obserwatora, nie jest lekka. Oglądać codziennie kogoś, kto się męczy, nie należy do przyjemności. Pole manewru dla mnie było, raczej niewielkie. Znacznie bardziej wolę iść niż stać, coś robić niż czekać, pomagać niż patrzeć. Wtedy to, co wolę nie miało znaczenie, liczyło się tylko to, co mogłem, a że mogłem nie wiele to było to dla mnie trudne.

Ale, ale… jak to jest w naturze. Coś się kończy, coś się zaczyna. Skończył się pierwszy trymestr, a zaczął drugi. To już zupełnie inna historia. Mdłości minęły, brzuch gdzieś tam może się pojawia, lecz go jeszcze raczej nie widać. Ciążę, można było wypatrzeć jedynie po diecie, gdy w restauracji ja piłem piwo, a Patrycja wodę (bo gazowane też ‚be’). W tym czasie pozwoliliśmy sobie na kilka podróży. By nabrać sił, by skorzystać z okazji, że jeszcze byliśmy tylko we dwoje. Także okres ten wspominam bardzo dobrze. Morał: drugi trymestr? korzystaj, potem jest trochę trudniej.

W międzyczasie uczestniczyliśmy w tzw. szkole rodzenia. Myślę, że warto to polecić każdemu spodziewającemu się, zwłaszcza pierwszego, dziecka. Dobrze jest zobaczyć inne pary w tej samej sytuacji, w kupie zawsze raźniej :). Myślę też, że zdobycie pewnej wiedzy przed porodem, zmniejsza lęk przed nieznanym. Po za tym czujesz, że zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy, aby się dobrze przygotować.

Tik, tak, tik, tak…. w trakcie dobrej zabawy szybko czas płynie – czas na trymestr trzeci. To był chyba najbardziej męski trymestr ‚ever’. Mogłem przejść w swój ulubiony tryb wielozadaniowości. Załatwienie i skręcenie łóżeczka, mały remont pokoju, przemeblowanie. Działanie – to lubię! Świadomość, że w każdej chwili może być nas o 50% więcej, dodawała jeszcze do tego element niepewności, napięcia czy też stresu – tak jakby w tle była muzyka z ‚Mission Impossible’.

Jednak, im bliżej rozwiązania, tym czas jakby zaczynał płynąć wolniej. Tak też było i w naszym przypadku. Ostatnie tygodnie, zdawały się trwać w nieskończoność. Dodatkowo zewsząd pytania o to, czy to już. Zdarzało mi się nawet czasem unikać ludzi, by unikać tych pytań. Ciekawie było też doświadczać skurczy zapowiadających. Leżeć w łóżku o 2 w nocy z zegarkiem w ręku i od godziny zastanawiać się czy powinniśmy jechać czy nie. Taka niepewność, którą się przeżywa bardzo poważnie, a która później w obliczu porodu wygląda jak dziecięca zabawa.

 

PORÓD

Ta dam! …. poród. Czwartek wieczór, siedzę sobie i „koduję” (jestem programistą), gdy naglę słyszę: ‚Kogut! Zaczęło się!’. Wpadam do drugiego pokoju, Patrycja która do tej pory ćwiczyła (w ciąży podobno to bardzo ważne), właśnie stała nad plamą wody na podłodze.

Zachować spokój, zachować spokój, spokój, spokojnie…. aaaaaa! gdzie jest ten spokój?! Mówiono nam, żeby po odejściu wód odczekać jakiś czas (do 2 godzin) w domu, co by nie poczekać na rozwój wydarzeń. W domu. Serio?! Po tym jak odeszły wody, mielibyśmy sobie zagrać na kanapie w chińczyka? Nie mogliśmy usiedzieć. Ja chciałem być jak najszybciej w szpitalu. Chciałem by ktoś z doświadczeniem, ktoś kto się zna na porodach zaopiekował się Patrycją. Chciałem, wiedzieć na pewno że wszystko jest w porządku, choć wciąż to powtarzałem sobie w głowie: „wszystko jest ok, wszystko idzie zgodnie z planem”. W związku z tym, że ekstremalnie ciężko jest zachować zimną krew, radzę wszystkim przygotować rzeczy do szpitala wcześniej tzw. torbę, czy zatankować samochód. Nie wyobrażam sobie pakowania rzeczy tuż przed.

W szpitalu okazuje się, że nie wszyscy przeżywają twój najważniejszy dzień w życiu tak samo jak ty. W rejestracji, stoi się w tej samej kolejce co inni, wypełnia się takie same formularze jak inni. Te niesamowite chwile dla innych są rutyną. „Nazwisko? Aha… Proszę czekać, za chwilę ktoś przyjdzie.” I oczywiście nikt nie przychodzi. Minuta ciągnie się jak godzina. Skurcze powoli nabierają mocy, Patrycja cierpi, a w szpitalu nic specjalnego się nie dzieje.

Podobno w życiu nie ma przypadków, a my już od dłuższego czasu czujemy, że czuwa nad nami opatrzność. Na oddziale położniczym, trafiliśmy świetną położną i dobrych lekarzy. Także ta strona porodu mnie uspokajała, natomiast z drugiej strony skurcze cały czas się rozkręcały.

Świadomość, tego że za chwilę będą jeszcze silniejsze w niczym mi nie pomagała. Odmierzałem czas. Bardzo często patrzyłem na zegarek, mając nadzieję, że za chwilę będzie już po wszystkim. Że wszystko się uspokoi, że Patrycja przestanie cierpieć. Ale póki co przyszło mi w tym uczestniczyć, znowu jako obserwator o ograniczonych możliwościach pomocy. Nie będę opisywał szczegółowo przebiegu porodu, bo myślę, że mija się to z celem. Myślę, że ważne są w związku (w życiu) takie trudniejsze chwile. W końcu „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Nie jest sztuką być ze sobą, jak jest tylko słodko. Trzeba doświadczyć wszystkiego, być zwłaszcza wtedy, gdy najbardziej chce się wyjść.

Ostatecznie poród zakończył się cesarskim cięciem. Ja chodziłem w kółko na korytarzu, czekając, drżąc, nie mogąc się uspokoić. Usłyszałem krzyk i odetchnąłem z ulgą. Do tej pory płacz dziecka mnie drażnił, lecz wtedy to była to muzyka dla moich uszu.

Pierwsze chwile z dzieckiem też były zaskoczeniem, bo o to autobus miłości się spóźnił. Byłem raczej zaskoczony przebiegiem sytuacji. Widząc nowo narodzone moje dziecko, ja myślałem: ‚serio, to moje dziecko? że niby jestem ojcem? nie… to chyba nie prawda’. Musiałem się przekonywać, że jednak to prawda. W końcu wszystko na to wskazywało, ciąża, bycie w szpitalu, poród. Więc to chyba prawda. Tj. chyba na pewno :). Tak, to prawda. Ale prawdy tej jeszcze nie czułem.

Dziś, po roku czasu nie mam żadnych wątpliwości. Choć nic nie jest takie, jak to sobie wyobrażałem, a często jest nam ciężko, bardzo ciężko, to wiem że było warto. Cieszę się, że mogę uczestniczyć życiu tego małego człowieka. Obserwować go jak zdobywa nowe umiejętności i jak rośnie. Czuję, że moje życie jest pełniejsze.

Streszczając powiem, że bycie ojcem jest spoko, polecam każdemu!


I jak Wam się podoba blogowy debiut Mojego Męża, Taty już rocznego F.? :) Ja mam łezkę w oku jak to czytam, a łzy w dwóch oczach jak wspominam ciążę, poród i jak patrzę na mojego małego synka, który dokładnie rok temu zaczął wychodzić na świat. Teraz już nie wyobrażam sobie innego życia. Ja, Mąż, F. i Kot stanowimy naprawdę zgraną paczkę! :)